gazdowanie

Kuchnia, fotografia i okruchy codzienności


Leave a comment

Z cyklu przepisy dla maluchów: bezglutenowy chlebek dyniowy na mące kokosowej

Dopiero niedawno odkryłam, zupełnie przypadkiem, że mój robot kuchenny ma również pojemnik i ostrze do rozdrabniania produktów. Od tej chwili wykorzystuję rozdrabniacz częściej niż tarkę. Świetnie się sprawdza, gdy z całych migdałów czy orzechów włoskich potrzebuję w oka mgnieniu zrobić mąkę orzechową, a z marchwi składnik ciasta marchewkowego. W dzisiejszym przepisie rozdrabniacz w kilka sekund z twardej dyni zrobił purée, które wystarczyło dorzucić do pozostałych składników ciasta.

Ostatnio Zu, pytana co chciałaby na podwieczorek, zwykle prosi o chlebek dyniowy. Piekę go wyłącznie z naturalnych składników, na mące kokosowej (ma niski indeks glikemiczny, co ważne, jeśli wśród domowników są diabetycy), bez dodatku cukru, a słodzę nieszkodliwym dla zębów ksylitolem. Robi się go błyskawicznie, a smakuje równie dobrze na drugi dzień.

CHLEBEK DYNIOWY NA MĄCE KOKOSOWEJ

1/2 szklanki mąki kokosowej

1 łyżeczka cynamonu

szczypta imbiru

1 łyżeczka sody oczyszczonej

szczypta soli

3 duże jajka

3/4 szklanki cukru brzozowego (ksylitolu)

1/4 szklanki oleju kokosowego lub rzepakowego

3 szklanki startej surowej dyni (użyłam Hokkaido)

na wierzch:

garść orzechów włoskich

 

W misce mieszamy suche składniki: mąkę, cynamon, imbir, sodę i sól.

W osobnej misce ubijamy na puszystą masę jajka z cukrem. Do masy dodajemy olej i startą dynię, mieszamy łyżką. Następnie dodajemy do masy suche składniki. Ponownie mieszamy całość, aby składniki połączyły się. Tak przygotowaną masę odstawiamy na 5 minut, by mąka kokosowa wchłonęła nadmiar płynu. Następnie masę przelewamy do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia lub wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą. Wierzch posypujemy orzechami włoskimi.

Chlebek pieczemy przez ok. 45 minut w temperaturze 175ºC.

Smacznego:)


Leave a comment

Z cyklu zdrowa słodycz #4: brownie z czerwonej fasoli i daktyli

Upłynęło trochę czasu od momentu, gdy opublikowałam ostatni przepis z cyklu #zdrowa słodycz. Brownie i zdjęcia do dzisiejszego posta robiłam wiosną (co widać po kwitnących konwaliach) z myślą o wrzuceniu przepisu w ciągu najbliższych tygodni. Tak się jednak nie stało. Konwalie przekwitły, a na straganach pojawiały się co i rusz sezonowe warzywa i owoce, których żal było nie wykorzystać w nowych postach na blogu. Ale oto konwalie powracają w wirtualnej formie w towarzystwie produktów dostępnych przez okrągły rok.

Kolejny raz sięgnęłam do książki Eleanor Ozich, w której jest kilka smakowitych przepisów na słodkości. Takie bez dodatku cukru, za to słodzone naturalnie: daktylami, miodem czy syropem z agawy. To również przepisy dla wszelkiej maści alergików i bezglutenowców: w składzie nie znajdziecie tam krowiego mleka czy pszennej mąki.

Dziś zachęcam Was do wypróbowania brownie na bazie fasoli i daktyli. Sześć składników i niecały kwadrans pracy. Wywrotowe połączenie ingrediencji, efekt błyskawiczny:)

BROWNIE Z CZERWONEJ FASOLI I DAKTYLI

/przepis pochodzi z książki My petite kitchen cookbook Eleanor Ozich, z moimi modyfikacjami/

400 g ugotowanej czerwonej fasoli lub fasoli z puszki (w oryginale fasola czarna)

160 g daktyli bez pestek (uprzednio namoczonych w gorącej wodzie przez kwadrans)

30 g dobrej jakości kakao

4 średnie jajka

1 łyżeczka octu jabłkowego

1 łyżeczka sody oczyszczonej

 

Wszystkie składniki umieszczamy w misie robota kuchennego i blendujemy do uzyskania jednolitej, gładkiej masy. Masę przekładamy do żaroodpornej foremki wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy 30 minut w piekarniku nagrzanym do temperatury 160ºC (termoobieg). Po upieczeniu brownie studzimy na kratce kuchennej, wierzch możemy oprószyć cukrem pudrem.

Brownie wytrzymuje max. 2 dni (najlepiej przechowywać je w lodówce i przed podaniem ocieplić w temperaturze pokojowej).

Smacznego:)


Leave a comment

Łupy z second handu i ciasto jogurtowo-kakaowe z węgierkami

Od kiedy pracuję przy nowym projekcie, znacznie częściej bywam u naszej księgowej. Jej biuro mieści się na bliskiej Woli, w jednej z klitkowatych powojennych kamienic. Gdy wychodzę stamtąd lżejsza o kilkanaście, czasem kilkadziesiąt gram dokumentów, nigdy nie odmawiam sobie wstąpienia do jednego z wielu w okolicy sklepów z rzeczami używanymi. Na wieszakach oczywiście królują ciuchy, w koszach leżą niekochane pluszaki, a na półkach płyty, jakieś książki, durnostojki.

Gdy przekraczam próg zawsze kieruję się do półek, na których obsługa poustawiała utensylia kuchenne. Można tam znaleźć niemal wszystko: chochle, spodeczki, nieco zdekompletowane zastawy stołowe, tace, miseczki, karafki, szklanki, kieliszki i masę innych rzeczy, które tylko czekają, by zmienić właściciela. Niemal nabożnie kucam przy drzwiach wejściowych, by pogrzebać w wiaderku ze sztućcami. Zwykle jest pełne nieciekawych przedstawicieli gatunku, ale raz na jakiś czas można upolować tam całkiem fajny nóż lub widelec.

Ostatnio zanurkowałam w koszu z serwetami i ściereczkami i wyłowiłam dwie lniane serwetki oraz szydełkowe cacko. Sprzedawca rzucił je na wagę, po czym flegmatycznie rzekł: dwa pięćdziesiąt. W ten sposób stałam się posiadaczką kolejnych łupów do mojej blogerskiej kolekcji.

Jeden z nich (serwetka) występuje dziś w drugoplanowej roli rekwizytu. A w roli głównej powitajcie ciasto jogurtowo-kakaowe z węgierkami.

Oklaski!

CIASTO JOGURTOWO-KAKAOWE Z WĘGIERKAMI

3 duże jajka

3/4 szklanki cukru trzcinowego

3/4 szklanki jogurtu greckiego

1/3 szklanki oleju

2 szklanki mąki pszennej

2 łyżeczki sody oczyszczonej

2 łyżki kakao

1,5 szklanki śliwek węgierek

1/2 łyżeczki cynamonu

cukier puder do posypania

 

W dużej misce miksujemy jajka z cukrem na jasną, puszystą masę. Następnie dodajemy jogurt i olej oraz mąkę wymieszaną z sodą. Połowę ciasta wylewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Do drugiej połowy dodajemy kakao i dokładnie mieszamy, by rozprowadziło się po całości. Następnie wylewamy na jasną masę. Na wierzchu układamy wydrylowane połówki śliwek (skórką do dołu) i posypujemy cynamonem.

Ciasto pieczemy przez 45 minut w temperaturze 180ºC.  Ciasto studzimy na kratce kuchennej, po czym posypujemy cukrem pudrem.

Smacznego:)


Leave a comment

Jak to się robi w Komorowie, czyli rodzinna sesja fotograficzna

W ostatnich miesiącach miałam przyjemność uczestniczyć w wyjątkowym projekcie zatytułowanym O maluchach w bibliotece realizowanym przez Gminną Bibliotekę Publiczną w Komorowie. Wraz z Zu brałam udział w kilku spotkaniach z ekspertami, podczas których wraz z innymi mamami (oraz przyszłymi mamami) słuchałyśmy mądrych i przydatnych rad nt. sensoryki, wiązania chust, laktacji czy aktywności fizycznej. Ja pstrykałam zdjęcia, Zu bawiła się w najlepsze z innymi bobasami i ciociami bibliotekarkami.

Ukoronowaniem cyklu spotkań była sesja zdjęciowa w ogrodzie Biblioteki, w której wzięły udział mamy, przyszłe mamy i ich rodziny. Ujęcia trafiły do kalendarza i pod (niektóre) strzechy, gdzie zawisły w ramkach;)

Dziś z radością i dumą chciałabym Wam zaprezentować efekty tej sesji.

Dziękuję Ekipie najlepszej Biblioteki (ever!) za zaufanie, a Uczestniczkom i Uczestnikom (tym małym i dużym) za cierpliwość i uśmiech. Jesteście najlepsi! :)