gazdowanie

Kuchnia, fotografia i okruchy codzienności


Leave a comment

Krytycznym okiem, czyli dokąd prowadzi droga nr 47

W naszych wyjazdach na Podhale jest w pewnym sensie swoista trwałość rzeczy i zdarzeń. Od kiedy tutaj nie mieszkam (czego nie zarejestrowały niektóre bazy danych, bowiem raz na kilka miesięcy odbieram telefony z zaproszeniem na bezpłatne badania dla mieszkańców Zakopanego), każdy powrót popod Tatry jest naznaczony nutą sentymentu i nostalgii. W sumie nic dziwnego, to kraina mojego szczęśliwego dzieciństwa i dorastania.

Co roku późną jesienią pokonujemy te same trasy: Bystre – cmentarz na Nowotarskiej, Droga pod Reglami – Kuźnice/Dolina Jaworzynki/Hala Gąsienicowa, Wierch Poroniec – Rusinowa Polana/Wiktorówki. Wydeptujemy wciąż na nowo znane ścieżki, dziesiątki razy pokonywane trasy spacerów. O tej porze roku pod Giewontem można napawać się senną atmosferą miasta, które dawno straciło miano kurortu i uzdrowiska.

Kiedy tutaj przyjeżdżam myślę o tych czasach, gdy Zakopane było maleńką, zapomnianą przez Boga i ludzi osadą, przez którą przebiegała jedna główna ulica i wcale nie były to Krupówki. Myślę o czasach, gdy główne szlaki przemieszczania się ludzi przebiegały przez dzisiejszą ulicę Kościeliską i o tych, którzy wyrąbywali wąskie ścieżki skrajem lasu zwożąc pod Reglami rudy metali do huty w Kuźnicach. Myślę o tych bezimiennych, którzy w pocie czoła wytyczali pierwsze szlaki w tatrzańskich ostępach dla żądnych przygód panocków z miasta.

Gdy tutaj jestem moje myśli biegną w stronę tych, którzy z wioski na końcu świata stworzyli miasto i ukochali je. Dr Tytus Chałubiński, hrabia Władysław Zamoyski, Oswald Balzer, Stanisław Witkiewicz i jego szalony syn Witkacy, ksiądz Józef Stolarczyk i wielu innych.

Miasto, które Kornel Makuszyński nazwał pępkiem świata.

Ściska mnie w dołku i ponoszą nerwy, gdy kilka kilometrów przed tablicą Zakopane patrzę na wysyp reklam, billboardów i całą tę samowolkę budowlaną (i pogoń za łatwymi dutkami), która skutecznie zasłania widok na Tatry. Przypominają mi się wówczas słowa Andrzeja Stasiuka, który opisując ten bałagan trafił w punkt:

To się zaczyna wiele kilometrów wcześniej. Coś robi się nie tak z krajobrazem. Polska jest bezwzględna, przymusiła nas do wielu rzeczy i do wielu przyzwyczaiła, ale gdzieś między Szaflarami a Białym Dunajcem ma się poczucie, że się wjeżdża do jeszcze bardziej Polski, do Polski podwójnej, trzykrotnej, Polski hard. Stopień wizualnego obesrania poboczy drogi nr 47 przywodzi na myśl zaplanowaną, celową i precyzyjnie odbytą zbrodnię na pejzażu, mord na cudzie świata, który nam podarowano. Jeśli jest pogoda, to w oddali widać góry, te kilka czy kilkanaście prawdziwie skalistych szczytów, które dostaliśmy od losu czy historii, by móc je podziwiać, by chronić się w cieniu ich piękna. Lecz musimy na nie patrzeć poprzez obskurny majak, przez ten syf nieopisany poustawiany po jednej i po drugiej stronie drogi. Tak sobie wyobraziliśmy wielki świat i tak go zbudowaliśmy: z drutów, ceowników, folii, dykty, farby, blachy i plastiku. I teraz jedziemy przez poronioną jakąś Dolinę Jozafata i krwawią nam źrenice od tej ględźby obleśnej, od tej zachwalanki namolnej, że apartamenta, że koliby, że zbójnickie, że salceson po 6,50, że tam tylko po 5 (…)

A potem wjeżdżamy do miasta, do którego niegdyś pielgrzymowały najlepsze umysły epoki (które zresztą to miasto poniekąd wymyśliły), zostawiamy gdzieś auto i udajemy się na główną ulicę. Ale tam nie ma żadnej ulicy. Jest tylko dalszy ciąg drogi nr 47 tyle, że bez samochodów.*)

Dzisiaj Zakopane to miasto straganów, okupujących Krupówki Rosjan, którzy zostawiają tu ruble, podczas gdy z górą sto lat temu zostawili góralom przepis na moskole. I trochę trafia szlag, gdy na targowicy pod Gubałówką widzisz owieczkę z wyszytym napisem Zakopane, a na metce widnieje globalne hasło Made in China

Ale mimo wszystko wracam tutaj nie jak do upadłego kurortu, ale jak do mojej dawnej małej ojczyzny. Jak do bazy wypadowej w Tatry, którą Zakopane było sto lat temu, i którą jest i dzisiaj.

Na osłodę zostawiam Was z garstką zdjęć spod samiuśkich Tater i Orawy.

*) Andrzej Stasiuk Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013

Gdzieś pod Gronkowem

Tatry Wysokie z Rusinowej Polany

Słodki ciężar;)

Nad Zalewem Czorsztyńskim. Widok z ruin zamku w Czorsztynie

Zamek w Niedzicy. Widok z ruin zamku w Czorsztynie

Na OrawieSłońce zachodzi nad Tatrami


Leave a comment

Podróże z niemowlakiem, czyli kilka dni popod Tatrami

dsc_6918

W tym roku, podobnie jak w poprzednich latach, uczyniliśmy zadość tradycji i zjechaliśmy na kilka październikowo-listopadowych dni na Podhale. Tym razem w trójkę. Wygląda na to, że pobiliśmy własny rekord w zgromadzeniu ilości bagażu. Pakowanie zajęło S. dobre pół godziny, a żeby się zmieścić ze wszystkim konieczne stało się zamontowanie dodatkowego bagażnika na dachu. Chociaż żadne z nas nie brało nart;) Nasza mała dziewczyna była bowiem wyekwipowana nie tylko w wózek, ale również wanienkę do kąpieli, własną torbę z ciuchami, torbę z kaszkami i słoiczkami, worek pieluch oraz torbę z zabawkami. To tylko podstawowe elementy wyposażenia. Mój Tata żartował, że jeszcze chwila, a pojedzie za nami swoim samochodem wioząc… nasze bagaże:)  Wieszczę, że nadejdzie dzień, gdy będziemy musieli kupić TIRa, albo co najmniej przyczepę, by wybrać się gdzieś na dłużej…

Po sześciu godzinach byliśmy na Podhalu. Tym razem nie było mowy o wejściu na szlak, albowiem pogoda tym razem nie rozpieszczała. Musieliśmy się zadowolić spacerami po okolicy. Po obowiązkowej wizycie na cmentarzu i na targowicy, zapakowaliśmy Zuzę w wózku do wagonika kolejki i wjechaliśmy na Gubałówkę. Akurat tego jedynego dnia słońce towarzyszyło nam od rana do wieczora. Nasza dziewczyna przesypia atrakcje turystyczne: spała prawie trzy godziny i nie było jej dane podziwiać tatrzańskiej panoramy. Nic straconego, gdy podrośnie objaśnię jej gdzie Tatry Bielskie, gdzie Zachodnie, a gdzie Wysokie.

dsc_6901

Przez miniony rok zatęskniłam za Tatrami, marzyła mi się chociażby wycieczka na Rusinową. Przez zmieniającą się jak w kalejdoskopie pogodę zostaliśmy jednak popod Reglami. Większość czasu zacinał deszcz ze śniegiem, czasem lekki śnieg, a przy tym krapkę duło, by następnego dnia wyszło słońce, ale w towarzystwie mroźnego powietrza. Witajcie na Podhalu:) Na otarcie łez kupiliśmy kilka par kapci góralskich, urządziliśmy sobie posiady ze znajomymi, odwiedziliśmy moją przyjaciółkę i moją przyszywaną ciotkę, a wszystko to zakąsiliśmy oscypkami i popiliśmy herbatą z sokiem malinowym.

dsc_6866

Po powrocie do domu (Zuza dzielnie zniosła sześciogodzinną podróż autem, choć ostatnie sto kilometrów nie należało do najlepszych w jej wykonaniu) lodówka świeciła pustkami, więc szybko zapełniliśmy ją gołkami i oscypkami. Nazajutrz rano S. dostał do pracy kanapki z oscypkiem. Inaczej być nie mogło.

Tradycyjnie zapraszam Was do obejrzenia garści zdjęć z naszego krótkiego wyjazdu. Tatr na nich mało, ale obiecuję, że za rok się poprawię.

dsc_6895

dsc_6910-2

dsc_6931

dsc_6905

dsc_6903

dsc_6913

dsc_6893

dsc_6879

dsc_6889

dsc_6916

dsc_6922

dsc_6933

dsc_6900

dsc_6928

dsc_6929

dsc_6887


4 Comments

Podróże z niemowlakiem, czyli kilka dni nad Bałtykiem

dsc_6657Molo w Orłowie

dsc_6663

Po tym, jak przez nasz dom przeszła dwutygodniowa “zaraza”, po której Rodzice i S. wyszli od lekarza z receptą na antybiotyk, a ja kupiłam Zuzce inhalator, postanowiliśmy pojechać nad morze. Nic wielkiego, kilka dni nad Bałtykiem. Ale prócz przysłowiowego ładowania akumulatorów i wdychania jodu potraktowaliśmy ten wyjazd jak próbę. Próbę, która polegała na tym, by sprawdzić, jak nasza mała dziewczyna reaguje na dłuższą podróż autem. I jak się czuje spędzając kilka dni i nocy poza domem.

dsc_6645Klif orłowski

Jak każda świeżo upieczona matka, byłam oczywiście pełna obaw. Dzień przed wyjazdem przez moją głowę przewijał się film z Zuz w roli głównej, która tuż za bramkami na autostradzie, zaczyna krzyczeć i płakać w foteliku i nic (nawet chrupki kukurydziane) nie jest w stanie jej uspokoić. Od dziewięciu miesięcy jeżdżę na tylnym siedzeniu, więc wierzcie mi, że mam dobrze opanowany każdy Jej grymas i gest, który świadczy o nadciągającej katastrofie. Zaczyna się niewinnie, od rzucania gryzakami z taką nonszalancją, jakby przymierzała staroświeckie kapelusze, a kończy na wrzasku zagłuszającym radio.

dsc_6716

O dziwo, już w trasie okazało się, że Zuza to całkiem grzeczne dziecko. Oczywiście pomarudziła przed snem, trochę pokrzyczała, ale przespała smacznie ponad połowę drogi. Obudziła się pod pensjonatem w Gdyni Orłowie lekko zdziwiona widząc nowe dekoracje. Kolejne trzy dni, które spędziliśmy nad morzem, były równie udane. Zuzia spała w wózku, ja robiłam zdjęcia i spacerując, zajadaliśmy się z S. wędzonymi rybami.

Codziennie byliśmy zgłodniałymi gośćmi tawerny lub smażalni ryb, gdzie (a jakże!) zamawialiśmy rybę z patelni. Udało nam się również zorganizować spotkania po latach z moimi znajomymi mieszkającymi teraz w Trójmieście. Dosłownie po dwudziestu latach, bo aż tyle się nie widzieliśmy. Jedno z moją szkolną koleżanką Asią, drugie z Piotrem, jednym z moich mentorów z harcerskich czasów.

dsc_6653

Każda piękna historia, ma choćby mały wyłom, tak i tutaj pojawił się pewien zgrzyt w zachowaniu latorośli. Otóż po drugiej dobrze przespanej nocy, Zuzka niespodziewanie obudziła się przed 5. rano i… już nie zasnęła aż do południa. Co oznaczało harce i radosne piski od świtu, gdy za oknem było wciąż ciemno. Jakby na swoje usprawiedliwienie i chęć poprawy, nasza dziewczynka bardzo kulturalnie zachowywała się w różnej maści knajpach, gdzie była sadzana w krzesełkach do karmienia pozwalając nam spokojnie zjeść. Zdaje się, że to również jeden z aspektów socjalizacji niemowlaka.

Suma sumarum Zuza przeszła “próbę”, co oznacza, że możemy planować kolejną wyprawę. I to niebawem. Tymczasem obejrzyjcie garść zdjęć z naszego wyjazdu.

dsc_6746Wyspane dziecko w obiektywie niewyspanego rodzica;)

dsc_6676Kutry na orłowskiej plaży

dsc_6672

dsc_6695W wędzarni przy orłowskim molo

dsc_6652Taka sytuacja… Z cyklu “miej zawsze aparat pod ręką”:)

dsc_6708

dsc_6659

dsc_6636

dsc_6658Domek Żeromskiego w Orłowie

dsc_6698Przekąski na spacer

dsc_6712W pierwszy weekend października fotografowie trójmiejscy mieli pełne ręce roboty:)

dsc_6677

dsc_6725Gdynia z bulwaru nadmorskiego

dsc_6726

dsc_6731Marina w Gdyni

dsc_6681

dsc_6765W Rewie

dsc_6704

dsc_6773dsc_6770

dsc_6783

dsc_6782

dsc_6654

dsc_6637

dsc_6817

dsc_6796W Rewie wieje:)


Leave a comment

Weekendowe wypady: zespół pałacowo-parkowy w Radziejowicach

DSC_6156

Korzystając z minionego długiego weekendu wybraliśmy się na wycieczkę do Radziejowic, gdzie znajduje się zabytkowy zespół pałacowo-parkowy. Radziejowice to mała wieś położona niedaleko Żyrardowa nad rzeczką Pisią Gągoliną (czyż to nie urocza nazwa?), gdzie w XV wieku ród Radziejowskich zbudował swoją siedzibę.

W ciągu zaledwie pół godziny od wyjazdu z domu byliśmy na miejscu. Jak się okazało, w ten świąteczny dzień nie tylko my wpadliśmy na pomysł zwiedzania tego urokliwego miejsca. W alejkach mijaliśmy emerytów, młodych ludzi i rodziców z maleńkimi dziećmi w wózkach. Prócz spacerowania wokół stawu i zabudowań pałacowych zwiedzający mogą również obejrzeć wystawy obrazów (np. największy w Polsce zbiór prac Józefa Chełmońskiego), plenerową galerię rzeźby czy przycupnąć, by napić się kawy lub zjeść obiad w urokliwej kawiarni zwanej “pałacową jadłodajnią”.

Więcej o historii i aktualnych wydarzeniach w tym miejscu możecie przeczytać tutaj: http://palacradziejowice.pl/

Tymczasem zapraszam na subiektywną fotorelację z naszej krótkiej wycieczki.

DSC_6205

DSC_6180

DSC_6198

DSC_6195

DSC_6196

DSC_6189

DSC_6208

DSC_6213

DSC_6210

DSC_6216

DSC_6228

DSC_6209

DSC_6229

DSC_6231

DSC_6235

DSC_6234

DSC_6238

DSC_6239

DSC_6241

DSC_6243

DSC_6246

DSC_6244

DSC_6250

DSC_6256

DSC_6257

DSC_6258

DSC_6263

DSC_6265

DSC_6275

DSC_6266

DSC_6277

DSC_6186-2