gazdowanie

Kuchnia, fotografia i okruchy codzienności


Leave a comment

Zdrowa słodycz #5, czyli daktylowo-orzechowe batony z liofilizowanym burakiem

Wybrałyśmy się z Zu na spacer, a po drodze między odwiedzanym “dużym” i “małym” placem zabaw kupiłyśmy po batoniku. Dobra kaloria, znacie? Wybór padł na orzech z kokosem. Jak zwykle, szybko zeskanowałam składniki i nie zobaczyłam niczego podejrzanego. Nerkowce, fistaszki, daktyle, wiórki kokosowe, chrupki zbożowe. Prosty skład.

Ale nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała odtworzyć domowej wersji tej przekąski;) Zamiast chrupków dodałam ekspandowany amarantus i liofilizowanego buraka. A poza tym, co tu dużo mówić: domowe zawsze najlepsze i najzdrowsze:)

Na zdrowie!

BATONY DAKTYLOWO-ORZECHOWE Z LIOFILIZOWANYM BURAKIEM

/z przepisu otrzymacie ok. 12 batonów o wymiarach 4×6 cm/

3/4 szklanki daktyli bez pestek

1/2 szklanki nerkowców

1/2 szklanki wiórków kokosowych

1/3 szklanki ekspandowanego amarantusa

1 płaska łyżka sproszkowanego liofilizowanego buraka (użyłam Burak Lio Shake Foods by Ann)

 

Nerkowce umieszczamy w misie robota kuchennego i rozdrabniamy, po czym dodajemy pokrojone daktyle, wiórki,sproszkowanego buraka i miksujemy jeszcze 1-2 minuty na najwyższych obrotach. Następnie dodajemy do masy ekspandowanego amarantusa i mieszamy całość łyżką, aby składniki dobrze się połączyły.

Masę przekładamy do foremki wyłożonej aluminiową formą, lekko ugniatamy wyrównując powierzchnię. Foremkę przykrywamy kawałkiem folii lub silikonową przykrywką i zostawiamy na noc w lodówce. Rano kroimy z masy batony, które przechowujemy w szczelnie zamkniętym pojemniku do 3-4 dni.

Smacznego:)


Leave a comment

Okrutni menedżerowie i tagliatelle z szałwią i orzechami włoskimi

Zegarki są wszędzie.

Wyzierają z każdego miejsca w domu pilnując, bym nie straciła rachuby czasu. Jeden wisi na ścianie, drugi w biblioteczce w sypialni, trzeci schował się w piekarniku, a cała reszta grasuje w laptopach i smartfonie. Jeśli zejdę na parter do Rodziców, rzucą się na mnie kolejne czasomierze zawieszone na ścianach;)

Od kiedy jestem mamą, czas jakby przyspieszył.

Kiedyś nie stanowiło dla mnie problemu to, że zostawałam dłużej w pracy, by spokojnie skończyć to, co należało wykonać. Dziś kombinuję, jak najszybciej wyjść z zadań, które zaplanowałam sobie do zrobienia w rytmie tygodniowym czy dłuższym. Bo wiem, że po przyjściu do domu czeka na mnie Najważniejsza Osoba na Świecie, której powinnam poświęcić 100% swojego czasu. Bo Zu przecież nie interesuje, że muszę odpisać na maila albo przygotować raport.

Dziecko uczy szacunku do czasu, zdałam sobie sprawę, że mam go tak mało, że muszę go dobrze wykorzystać [Barbara Wrońska]

Dzieci to dobry menedżer planu dnia. Okrutny, ale skuteczny [Bartosz Minkiewicz]*)

Gdy pracuję z domu, zwykle mam precyzyjnie zaplanowany plan dnia. Po odprowadzeniu Zu do przedszkola odwiedzam warzywniak i sklep spożywczy, a potem szybkim krokiem pędzę do domu. W progu wita mnie pies, dla którego czasem jestem łaskawa i zabieram go na ekspresowy spacer (myślę, że będzie mi za to wdzięczny do końca swoich dni;)).

Jest 9:00. Przebieram się, wstawiam pranie, robię herbatę, włączam laptopa i zaczynam pracę od sprawdzania poczty. Po takiej rozbiegówce przychodzi czas na chwilę przerwy.

Jest 10:00. Zaparzam kawę, przegryzam drugie śniadanie i jadę dalej. Bliżej 14:00 zaczynam czuć lekki niepokój wiedząc, że za 1,5 godziny muszę wychodzić po Zu. A w dodatku pod ikoną firefoxa czają  się pokusy-pożeracze czasu w rodzaju facebooka, blogów kulinarnych i fotograficznych….

Swoją drogą, od pewnego czasu myślę nad napisaniem takiego posta, który opisywałby najlepsze sposoby na ogarnianie siebie i domu, czyli godzenie macierzyństwa z pracą zawodową. Już niebawem, stay tuned:)

A kulinarnie? Czasem około południa gotuję obiad. Wtedy zwykle szukam inspiracji w prostych, najczęściej roślinnych przepisach. Jednym z nich jest receptura od Ottolenghiego: prosty i pyszny makaron w sosie śmietanowo-szałwiowym z dodatkiem orzechów włoskich i grana padano. Jeśli macie tak, jak ja mało czasu, to powinniście spróbować tej receptury. Sam mistrz tak mówi o tym przepisie: (…) jest dość prosty, danie łatwo przyrządzić, a jego smak jest nadspodziewanie wyrazisty. Niezbędne są jednak świeże orzechy włoskie bez cienia goryczy.

 

*) oba cytaty pochodzą z książki z wywiadami autorstwa Agaty Napiórskiej Jak oni pracują, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2018

TAGLIATELLE Z SZAŁWIĄ I ORZECHAMI WŁOSKIMI

/porcja dla 4 osób, na podstawie przepisu z książki Cała obfitość Yotama Ottolenghi, Wydawnictwo Filo/

3/4 szklanki łuskanych orzechów włoskich

3 łyżki niesolonego masła

1 szklanka świeżych liści szałwii, drobno posiekanych

skórka otarta z jednej niewoskowanej cytryny

4 łyżki śmietany 30%

opakowanie makaronu tagliatelle (ok. 400 g)

1/2 szklanki startego sera grana padano lub innego twardego typu parmezan

2 łyżki posiekanej natki pietruszki

2 łyżki soku z cytryny

sól i świeżo mielony pieprz do smaku

 

Orzechy siekamy na mniejsze kawałki i prażymy na suchej patelni do lekkiego zbrązowienia skórki. Odstawiamy do ostygnięcia.

W osolonym wrzątku gotujemy makaron al dente.

W międzyczasie przygotowujemy sos: na średniej patelni rozgrzewamy masło na dużym ogniu przez ok.minutę, wrzucamy szałwię i smażymy 2 minuty, aż masło zacznie brązowieć. Zmniejszamy ogień, dodajemy skórkę z cytryny, śmietanę, szczyptę soli oraz pieprz i podgrzewamy aż sos nieco zgęstnieje.

Ugotowany makaron odcedzamy (pozostawiając łyżkę wody z gotowania, którą następnie dodajemy do sosu), przekładamy do dużej miski, dodajemy podgrzany sos, dorzucamy orzechy, natkę i sok z cytryny, a na końcu starty ser. Przekładamy na talerze i natychmiast serwujemy.

Smacznego:)


Leave a comment

Z cyklu przepisy dla maluchów: bezglutenowy chlebek dyniowy na mące kokosowej

Dopiero niedawno odkryłam, zupełnie przypadkiem, że mój robot kuchenny ma również pojemnik i ostrze do rozdrabniania produktów. Od tej chwili wykorzystuję rozdrabniacz częściej niż tarkę. Świetnie się sprawdza, gdy z całych migdałów czy orzechów włoskich potrzebuję w oka mgnieniu zrobić mąkę orzechową, a z marchwi składnik ciasta marchewkowego. W dzisiejszym przepisie rozdrabniacz w kilka sekund z twardej dyni zrobił purée, które wystarczyło dorzucić do pozostałych składników ciasta.

Ostatnio Zu, pytana co chciałaby na podwieczorek, zwykle prosi o chlebek dyniowy. Piekę go wyłącznie z naturalnych składników, na mące kokosowej (ma niski indeks glikemiczny, co ważne, jeśli wśród domowników są diabetycy), bez dodatku cukru, a słodzę nieszkodliwym dla zębów ksylitolem. Robi się go błyskawicznie, a smakuje równie dobrze na drugi dzień.

CHLEBEK DYNIOWY NA MĄCE KOKOSOWEJ

1/2 szklanki mąki kokosowej

1 łyżeczka cynamonu

szczypta imbiru

1 łyżeczka sody oczyszczonej

szczypta soli

3 duże jajka

3/4 szklanki cukru brzozowego (ksylitolu)

1/4 szklanki oleju kokosowego lub rzepakowego

3 szklanki startej surowej dyni (użyłam Hokkaido)

na wierzch:

garść orzechów włoskich

 

W misce mieszamy suche składniki: mąkę, cynamon, imbir, sodę i sól.

W osobnej misce ubijamy na puszystą masę jajka z cukrem. Do masy dodajemy olej i startą dynię, mieszamy łyżką. Następnie dodajemy do masy suche składniki. Ponownie mieszamy całość, aby składniki połączyły się. Tak przygotowaną masę odstawiamy na 5 minut, by mąka kokosowa wchłonęła nadmiar płynu. Następnie masę przelewamy do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia lub wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą. Wierzch posypujemy orzechami włoskimi.

Chlebek pieczemy przez ok. 45 minut w temperaturze 175ºC.

Smacznego:)


Leave a comment

Ukraińskie smaki #2, czyli medovyk wg Olii Hercules

Poznajcie medovyk (miodownik): ciasto rodem z Ukrainy, które rozpływa się w ustach za sprawą dodanego do ciasta miodu. Orzechy pekan nadają mu nieco egzotycznego sznytu. Miodownik może z powodzeniem wystąpić na rodzinnej imprezie (lub na wielkanocnym stole) w roli tortu. Przekładany masą, oprószony orzechami włoskimi świetnie nadaje się do tej reprezentacyjnej roli.

Czas, by sława miodownika wyszła daleko poza granice rodzimej Ukrainy. Może uda się to za sprawą migrantów zza naszej wschodniej granicy? Póki co promocją tego cuda zajmę się ja. Daję Wam ten przepis na zawsze;)

MIODOWNIK (MEDOVYK)

/wg przepisu z książki Mamushka Olii Hercules, Wydawnictwo Mitchell Beazley, 2015, z moimi modyfikacjami/

na ciasto:

1 kostka masła

2 średnie jajka

160 g cukru pudru trzcinowego

200 ml płynnego miodu

1 łyżeczka sody oczyszczonej

1 łyżeczka białego octu winnego

300 g mąki pszennej

150-200 g orzechów pekan lub orzechów włoskich (i dodatkowo kilka pekanów do dekoracji)

na krem:

500 ml kwaśnej śmietany (użyłam 18%)

100 g cukru pudru

starta skórka i sok z 1/2 cytryny

 

Jajka, masło, cukier i miód mieszamy rózgą w dużej misce umieszczonej w kąpieli wodnej. Gdy masło się rozpuści, zdejmujemy miskę z ognia i miksujemy całość na średnich obrotach do czasu, gdy wszystkie składniki dobrze się połączą. Odstawiamy do ostygnięcia.

Sodę umieszczamy w szklance, dodajemy ocet winny, a gdy się spieni, dodajemy ją do mieszanki maślano-miodowej i miksujemy. Następnie stopniowo dodajemy do niej mąkę i dalej miksujemy.

Tak powstałe ciasto przelewamy do dwóch foremek wyłożonych papierem do pieczenia. Pieczemy ok. 35 minut w temperaturze 180ºC lub do zezłocenia się wierzchu. Upieczonym biszkoptom pozwalamy całkowicie ostygnąć na kratce kuchennej.

W międzyczasie przygotowujemy krem: śmietanę miksujemy w dużej misce, dodajemy cukier, aż krem stanie się puszysty. Pod koniec miksowania dodajemy skórkę i sok z cytryny. Chłodzimy w lodówce przez co najmniej 1/2h.

Ostudzone blaty dzielimy na pół, przekładamy kremem, pozostawiając na wierzch 6-7 łyżek kremu. Na wierzchu rozsmarowujemy pozostały krem, dekorujemy orzechami pekan, a boki pokruszonymi orzechami włoskimi.

Miodownik chłodzimy kilka godzin przed podaniem.

Smacznego:)