Pojechaliśmy tam w pewien lipcowy poranek.
Celowo nie oglądałam w Sieci zdjęć tego miejsca, bo chciałam poczuć się zaskoczona. Gdy dotarliśmy do celu, okazało się, że ogród to za mało. Bardziej pojemnym słowem, bardziej na miejscu, byłoby określenie park rzeźb.
Zu hasała wśród zieleni podglądając i dotykając ptasich dziwolągów z patynowanego brązu, a ja miałam niekwestionowaną frajdę z pstrykania moją nową stałką do portretów i plenerów.