Dostrzegam coraz więcej plusów mieszkania pod Warszawą. Począwszy od luksusu wychodzenia o poranku do ogrodu w szlafroku, jadania w weekendy śniadań na słonecznym tarasie poprzez długie spacery po okolicznych dziurach z dala od spalin i harmidru wielkiego miasta, aż po nieśmiałe próby bycia ogrodnikiem-amatorem hodującym kilka krzaczków borówek amerykańskich i zioła do sałatek.
Dłuższy niż dotychczas dojazd do centrum stolicy rekompensuje kipiąca o tej porze roku zieleń, świergot ptaków, kąpiele sójek i sikorek w ogromnej podstawce z wodą umieszczonej na tarasie. Czasem w weekendowy poranek wcześnie rano słyszę gdakanie kur i pianie koguta gdzieś u dalszego sąsiada.
I byłoby jak na wsi gdyby… nie te samoloty, które zwłaszcza w weekend z upodobaniem przecinają niebo nad Brwinowem lecąc jednym z korytarzy powietrznych z Okęcia.
Ale nie narzekam. Dzięki otaczającej zieleni w ogrodzie i na okolicznych działkach gniazdują ptaki, o których jeszcze kilka miesięcy temu nie miałam pojęcia. Jest ich mnóstwo: kwiczoły, harcujące rudziki, pięknie ubarwione sójki. Są też kłótliwe sroki, niemrawe gołębie, stadne sikorki i poczciwe wróble. Trele niektórych gatunków umiem już rozpoznawać.
Czasem w ogrodzie pojawi się ruda wiewiórka skacząca między świerkami, a ziemię pod osłoną nocy zryje kret lub nornica doprowadzając moją Mamę do rozpaczy.
Choć tulipany już dawno przekwitły, zapraszam Was na kolejny fotograficzny spacer po ogrodzie pełnym tych pięknych kwiatów.